SVENARI - ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Noc
Ten, kto uważał, że noc służy odpoczynkowi, bardzo się mylił. Noc jest służebnicą księżyca. Roztacza mrok, by książę nocy mógł spokojnie obserwować z ukrycia skrajności i ułomności, jakimi natura obdarzyła rodzaj ludzki, a które uzewnętrzniały swoją potęgę właśnie wtedy. Nieznajomi w przydrożnym barze, użalający się nad swoim losem małomównemu barmanowi, kochankowie w pokoju hotelowym, spleceni w ciasnym uścisku, ludzie spacerujący po wąskich parkowych uliczkach, zatapiający pełen pustych myśli wzrok w dziwnych kształtach drzew. Każdy z nich miał coś; coś, co w nocy wychodziło z niego i przypatrywało mu się jego własnym oczami. Tak jakby każdy sam z siebie próbował wyczytać, co dalej zrobić, gdzie dalej iść, czego się napić...
Joseph nie miał takiego problemu, zawsze wiedział, czego się napić. Tak jak dziadek uwielbiał Bordeaux. I tak jak dziadek kochał czytać. W jego bibliotece spędzał długie godziny, zaczytany w tomach o tematyce szeroko pojętej. Czytał dosłownie o wszystkim. Dziadek wiedział, że jest to nie tylko forma zabicia czasu wolnego. Była to swoista ucieczka do świata magii, w którym mógł zbudować własny dom, przytulić rodziców, wyjść na spacer z psem. W świecie książkowej wyobraźni wcielał się w wielu bohaterów, tragicznych, lirycznych, jakichkolwiek. Bernard wiedział doskonale, że Josephowi brakuje ciepła domowego ogniska, ale niewiele mógł zrobić. Z dnia na dzień Joseph przestał pytać o rodziców. W pewnym momencie dotarło do niego, że naprawdę nie żyją i nic tego nie zmieni, nie cofnie. Przyzwyczaił się do tej myśli, jak i do tego, że Bernard jest jego matką i ojcem, dziadkiem, babką, jedyną rodziną. I mimo tego, że dziadek wychowywał go od dnia narodzin, Joseph miał wrażenie, że jest w nim coś obcego. Dziadek często przesiadywał w bibliotece, coś notował, coś sprawdzał, studiował dogłębnie. Nigdy jednak Joseph nie mógł sam zajrzeć do tych ksiąg. Dziadek nigdy mu na to nie pozwalał. Jednak od czasu do czasu opowiadał mu historię Svenari, tylko, że do tej pory Joseph nie miał pojęcia, nawet najmniejszego, kim oni byli i czy naprawdę istnieli. Jednak kartka z biurka wskazywała na to, że prawda tkwi gdzieś pośrodku tego wszystkiego. Był jeden problem. Kartka napisana była przez dziadka, ale on sam na pewno jej nie dostarczył, przecież wtedy już nie żył. Chyba, że ktoś go zmusił do jej napisania, podrobił jego charakter pisma lub po prostu dziadek napisał ją przed śmiercią. Boże i skąd on ma wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież to niemożliwe, żeby ktokolwiek mógł połapać się w tej plątaninie dziwnych wydarzeń i zbiegów okoliczności.
Padał deszcz, jak zwykle w takich chwilach pogoda lubiła wszystko popsuć lub zwyczajnie dodać przygnębienia do i tak już od początku niewesołej scenerii. Spojrzał na Bernarda. Wydawał się spokojny, jak każdy w tej ostatniej dla niego chwili. Zapamięta go jako dziadka, który lubił czytać, chociaż niezawodny wzrok wyparował z jego gałek ocznych dobrych kilkanaście lat temu. Był sam na pogrzebie nie licząc księdza. Nie zapraszał nikogo, bo nie miał. Znajomi z pracy byli jego znajomymi, a nie dziadka, zresztą nie znał ich za dobrze. Był typem samotnika, a jako detektyw pracował tylko po to żeby pomóc dziadkowi utrzymać podupadającą bibliotekę. Zaraz, zaraz biblioteka...Czemu jest taki głupi sam nie wiedział... Skoro dziadek czytał coś, do czego wtedy nie wolno mu było zajrzeć, to teraz z pewnością znajdzie tam odpowiedź na wiele pytań i wcale nie musi pytać go o pozwolenie... Pójdzie tam i dowie się wszystkiego; taką przynajmniej miał nadzieję. Nagle poczuł zimny oddech na szyi, w okolicy lewego ucha. Odwrócił się natychmiast, ale zobaczył tylko daleki horyzont miejskiego cmentarzyska.
Zamknął trumnę i odszedł, a jego śladem podążały usta wydzielające zimny oddech...
Ɣ
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Komentarze
Prześlij komentarz