Jak szukając inspiracji odnalazłam serce


***

Dostałam zadanie: co cię w ostatnim czasie zainspirowało? Usiadłam w fotelu z zamiarem znalezienia odpowiedzi. Co ostatnio spowodowało, że ruszyłam z posad i zaczęłam działać niesiona jakąś natchnioną energią? Co spowodowało, że znalazłam cel do ubogacenia siebie poprzez działanie? Ku mojemu rozczarowaniu na tym się skończyło. Na siedzeniu w fotelu bez odpowiedzi. Nie znalazłam takiego momentu z ostatnich miesięcy, w którym poczułam ową inspirację i to, że odkrywam kawałek siebie, jakiej jeszcze nie znałam.

Zastanowiło mnie to, że nie mogę odnaleźć żadnej inspiracji. Jednak pojawiło się we mnie pytanie, poprzez które ujawnia się mój wewnętrzny buntownik i ta część mnie, która kwestionuje zastane reguły. A brzmi ono: czy w ogóle muszę mieć jakąkolwiek inspirację z zewnątrz? Czy aby nie za bardzo polegam na świecie zewnętrznym, który ma mnie zaprowadzić do źródła mocy, istnienia i usankcjonowania mojego „Jestem”? Czy świat zewnętrzny ma stanowić o mojej wartości? Skąd świat zewnętrzny (zwłaszcza inni ludzie) mieliby mnie znać tak dobrze jak ja?  Otóż moje Ja wewnętrzne powiedziało: znikąd. Nikt nie da ci odpowiedzi na twoje pytania. Nikt nie przyśle ci w liście, mailem czy innym kanałem komunikacji pięknie opakowanej inspiracji.

No tak, jeśli nie inni ludzie czy wydarzenia dookoła mnie, to co ma mnie inspirować i gdzie tego szukać? Pytanie popłynęło z serca i natychmiast otrzymałam odpowiedź w postaci wspomnienia niedawnej sytuacji. A było to tak:

Wstałam z łóżka. Była sobota rano.  Jeszcze w piżamie poszłam do kuchni, by zrobić sobie śniadanie. Zasiadłam ze śniadaniem w fotelu i miałam już jasną wizję tego, jak spędzę ten dzień. A wymyśliłam sobie sporo zajęć. Nie spieszyłam się. Nasyciłam moje ciało, po czym wstałam z fotela i nie wiedzieć czemu podeszłam do szafy i wyjęłam wszystko, co posiadam do różnego rodzaju robótek ręcznych. Wyciągnęłam również odłożone jeszcze latem, zrobione na szydełku kurki wielkanocne wraz z serwetką. Zamówiła je moja koleżanka.

Każda kurka jest zdobiona innym kolorem. Ułożyłam je na łóżku i przez chwilę im się przyglądałam. Nawet na sekundę nie powstała we mnie myśl, dlaczego moje ciało nie zrobiło tego, co wcześniej zaplanował umysł. Po prostu pozwoliłam się prowadzić jakiejś wewnętrznej sile. Mojej intuicji.

Z kurkami miałam pewien problem. Otóż było ich sześć i chciałam je usztywnić. To łatwe. Ale co zrobić, aby każdą kurkę można było przymocować do środka serwetki w taki sposób, by móc ją z łatwością zdejmować gdyby chcieć serwetkę wyprać lub zmienić na inną kurkę?

Ten dylemat czekał pół roku. Jednak tego ranka nie zastanawiałam się nad tym. Po kolei wykonywałam czynności i nie przewidziałam, że rozwiązanie samo się pojawi. Po prostu poddałam się memu sercu, czyli temu, na co miałam ochotę robić w danej chwili.

Kurki zostały pięknie wykrochmalone wraz z serwetką i pozostawione do wyschnięcia. Oczywiście moje działania zaowocowały kompletnym bałaganem, jaki powstał w moim pokoju po wyciągnięciu wszystkiego, co miałam, a co mogło się przydać. Tego bałaganu w planach mojego umysłu oczywiście nie było.

Nazajutrz bez dalszego zastanawiania się wzięłam kurki w obroty. I ni z tego ni z owego moje ręce sięgnęły po wąską, białą wstążeczkę. Każda kurka została zaopatrzona w dwie wstążeczki, którymi można je przymocować do serwetki. Pomysł prosty i wdzięczny. Problem rozwiązany właściwie bez wysiłku. Podążyłam za wewnętrznym impulsem bez namysłu. Moje ręce stały się wyrazicielem tego, co szeptało do mnie moje serce, a objawiło się w postaci intuicji. Pozwoliłam im czynić.

Po skończeniu usiadłam i zdziwiłam się łatwością rozwiązania. A wierzcie mi miałam mnóstwo dziwnych pomysłów. Jestem do tego zdolna. Jednak najprostsze są najlepsze, ale i najtrudniej na nie wpaść.

    Dzisiaj trudno znaleźć mi inspirację w świecie zewnętrznym. Zbyt dużo chaosu i nadmiaru informacji. Dlatego zaglądam w swoje wnętrze i sięgam głębin mnie samej. I zawsze, kiedy słucham głosu serca i pozwalam mu się prowadzić bez dywagacji umysłu, z zadziwiającą łatwością osiągam cele, które miałam w swojej wizji. A nawet więcej. Czasami są to inne rzeczy niż chciałam, ale po czasie okazują się najlepszym, co mogło mnie spotkać. Nie zawsze też jest we mnie zgoda na to, co przychodzi. Umysł się buntuje, jednak częściej niż kiedyś słucham wewnętrznego głosu. I cały czas uczę się bycia dla siebie samej autorytetem w swoim życiu.

    Bo w moim przekonaniu tak naprawdę nosimy w sobie wszystko, czego potrzebujemy. Inspirację, odpowiedzi, cele i nasze szczęście. Mamy w sobie rozwiązania na wszystkie nasze problemy, pytania. Wystarczy przenieść intensywność wsłuchiwania się w to, co nam mówią inni, zwłaszcza media, na słuchanie swojego wnętrza i serca. O ileż byłoby nam łatwiej gdybyśmy uznali nasze serca za takie autorytety, za jakie uznajemy innych. Nasze serce zawsze jest naszym przyjacielem i nigdy nas nie zdradzi.

Moje serce również mnie nie zdradzi. Jeśli mu pozwalam, prowadzi mnie na łąki spokoju ku źródłu, z którego tryska to, co enigmatycznie nazywam szczęściem.

    I chociaż serwetka z kurkami to banalność, ale są i takie w moim życiu historie, które mogłabym nazwać przełomami i punktami zwrotnymi w moim życiu, dzięki którym jestem tu gdzie jestem. I, że JESTEM.


Autorka: Dorota Kajszczak Di Kej
Z natury jestem optymistką, odważną w podejmowaniu nowych wyzwań, jeśli czuję, że warto. Na pytanie: kim jesteś?, odpowiadam: nikim. Nie lubię szufladkowania mnie, wpinania w ramy czyichś wyobrażeń i nadawania mi znaczeń. Jak białe światło, które jest macierzą dla kolorów tęczy, tak ja skupiam w sobie wielość zainteresowań, możliwości i potencjału. 

*** Obraz Peggy und Marco Lachmann-Anke / Pixabay

Komentarze

Popularne posty