Ta, którą pokochałam nie od razu...

 


Ona uwielbiała obserwować wschód słońca. Otwierała oczy z pierwszymi promieniami, nawet jeśli niebo było pokryte gęstymi chmurami. Miała głębokie szare spojrzenie, które podkreślała intensywnymi cieniami. Ale nigdy nie malowała rzęs, mówiła że chce zostawić ten kolorowy szron nad swoimi oczami. Nie dążyła do bycia perfekcyjną, choć uwielbiała się wyróżniać spośród innych. Czasem jej ubrania wyglądały tak elegancko, że ludzie zamierali z podziwu. Ale również nie mogła odmówić sobie noszenia luźnych bluzek, dziwnych kombinacji sukienek, kolorowych swetrów, starych kapeluszy i masywnych butów. Wyglądała nowocześnie i staromodnie jednocześnie. Ale była sobą, wierna swoim poglądom i zawsze mówiła to, co myśli. Właśnie dlatego często ją krytykowano. A jeszcze miała jedną ważną cechę – nie poddawała się emocjom, tylko je wzbudzała.  
Poznałyśmy się półtora roku temu. Późno wieczorem, kiedy padał chłodny jesienny deszcz. Była chyba trochę pijana, szła sobie powoli od czasu do czasu kręcąc się wokół latarni ulicznej. Nie od razu ją pokochałam. Na pierwszy rzut oka wydała mi się zupełnie inna: dumna, bezgraniczna, nieosiągalna, zresztą mówiłyśmy w różnych językach, więc trochę obca. Nadałam jej znaczenia których na ten moment nie rozumiałam. Chociaż później okazało się, że nawet te określenia mogą mieć zupełnie inny charakter.
Któregoś dnia wyszłyśmy na spacer. Na dworze było ciepło i słonecznie. Ona jak zwykle się spóźniła pięć minut. Przyszła jedynie w czerwonej sukience i żółtym kapeluszu, który trochę  jej spadał na oczy. Miała dobry humor i czarowała skromnym uśmiechem. Tego dnia nawet jej zazwyczaj ciemne włosy były wypełnione złotym kolorem. Rozmawiałyśmy przez kilka godzin lawirując po ścieżkach starego parku. Nie chciała opowiadać o sobie zbyt wiele, starała się utrzymać jakąś tajemnicę. Jak się okazało później, miała ich sporo.
Podobały mi się jej poglądy feministyczne. Dopiero wtedy zrozumiałam znaczenie słowa “dumna”, dumna, bo niezależna. Naprawdę należała tylko sama do siebie, chociaż dawała nadzieję różnym ludziom, szczególnie kobietom. Była dla nich nadzieją, pomagała im stać się takimi niezależnymi jak ona sama. Ale ich związki nie zawsze wyglądały tak romantycznie jakby się wydawało, wymagała od nich więcej chęci, więcej działania, rządziła.
Nie miała granic, codziennie opowiadała nowe historie, odkrywała dziwne miejsca,  otwierała oczy na niesamowite rzeczy. Była otwarta na każdego niezależnie od religii i światopoglądu. Dziwiło mnie ile wszystkiego można było znaleźć w jednej osobie: przytulny dom, artystę, dobrodusznego bezdomnego, aktywistę, łamacza serc, spokój i szaloną energię. Nasze rozmowy trwały coraz dłużej… niesamowite, ona jest niesamowita. “Nie bądź prowokowana – prowokuj”, szeptała mi na ucho. Nieosiągalna prostota.
Zawsze mówiłyśmy w różnych językach, chociaż słowo “kochać” brzmiało jednakowo. Kochałyśmy się, chociaż ona zawsze była nieco mniej zaangażowana w tym związku. Na początku powiedziałam, że ona dawała niezależność, ale pominęłam, że także przywiązywała do siebie emocjonalnie. Nielogiczne, ale tak właśnie było. Tęskniłam za nią nawet gdy znajdowałam się wśród innych, niemniej ciekawych osób. Nie miało znaczenia, co robiliśmy, to mogły być rzeczy o wiele bardziej zachwycające, ale po kilku dniach znów chciałam przysunąć się do jej ciała, potrzebowałam spojrzeć w jej szare oczy. Chciałam, tak chciałam. Ona – łyk świeżego powietrza, ona zmienia świadomość i zmusza do działań. Kobieta, która inspiruje… Zapomniałam zdradzić Ci jej imię, poznajcie się: oto Łódź.


Lilia Karaban 
Przyjechałam z Ukrainy. 
Studiuję Dziennikarstwo Międzynarodowe na Uniwersytecie Łódzkim. 
Moją prawdziwą pasją jest pisanie.
Niestety w języku polskim to nie jest takie proste, ale bardzo się staram. 

Komentarze

Popularne posty